I’m Too Country And Proud Of It…” czyli managerskie trzy grosze
„I’m Too Country And Proud Of It…” czyli managerskie trzy grosze Magdalena „Wilczyca”
Zastanawiałam się dłuższą chwilę, czy powinnam głos w temacie plebiscytu w ogóle zabierać, bo jako reprezentant wielokrotnego laureata mogę po tym tekście usłyszeć coś na temat megalomanii, wody sodowej i tym podobnych. Jednak zdecydowałam się te „trzy grosze” z punktu widzenia managementu wrzucić, bo temat jest szerszy, nie tylko plebiscytowy, a wyniki „Dyliżansów” i całkowita cisza jaka po nich zapadła na wszelkich forach, właśnie o tym świadczą. Przede wszystkim jednak podziękowania: dla Woźnicy i Mikołaja za reaktywację, organizację i profesjonalną realizację, dla Czytelników za głosy i dla Wielkiego Konkurenta za klasę z jaką ta rywalizacja przebiegała, za osobiste gratulacje i ciepłe słowa w swoim blogu. Gloria victis Tomku! Nie przypadkiem tytuł mojego komentarza zaczerpnęłam z piosenki Billy Yatesa, który z hasła „Jestem zbyt country i jestem z tego dumny” uczynił swój znak firmowy, dokładnie wtedy, gdy w Nashville rozpanoszyła się idea, że „too country”, to znaczy źle. Bardzo fajnie odniósł się do tego także Bill Anderson w piosence „Too Country” (śpiewa ją z Bradem Paisleyem): „czy woda może być zbyt mokra, a czerń zbyt czarna?” No właśnie – czy można być ZBYT country? No więc moim zdaniem – nie można. Albo się to kocha, czuje, szanuje i traktuje poważnie, albo nie. A publiczność natychmiast to wyczuwa i wie, kto podchodzi serio do niej i do własnej muzyki. I właśnie o ten szacunek i poważne traktowanie fanów i siebie samych mi chodzi. Jak się to ma do plebiscytu? Pomijam kwestie artystyczne, pomijam sumy dokonań, zakładam, że poziom nominacji ustanowił pewną równoważną platformę do startu. Na całym świecie, w każdym gatunku muzycznym w tym momencie do pracy przystępuje management. Jak słusznie zauważył Woźnica – w przypadku Lonstara tak było. Tzn. management w mojej skromnej osobie zrobił dokładnie to, co robią wszystkie managementy na świecie: rozpoczął zwykłą kampanię informacyjną. Nie mam przygotowania zawodowego w tej dziedzinie, wszystko co robię, wynika z moich doświadczeń i intuicji, ale też wystarczyło popatrzeć na kampanie artystów nominowanych w ACM Awards, do których głosowanie odbywało się w tym samym czasie, co nasz plebiscyt. No tak – ale trzeba najpierw się tym zainteresować… Rzecz jasna zwycięstwo cieszy nas bardzo, a za to że wykorzystałam koniunkturę w sposób, w jaki zrobiłby to każdy szanujący się manager, przepraszać nie zamierzam, ale szczerze mówiąc spodziewałam się, że w dobie portali społecznościowych, Internetu i tysięcy forów tematycznych, te narzędzie zostaną efektywnie i szerzej wykorzystane przez wszystkich. „Web 2.0 dla country”? Odsyłam do tekstu Mikołaja na saloon.pl. Oczywiście, łatwiej jest promować artystę takiej klasy jak Lonstar i w tym względzie miałam pewne „fory” już na starcie. I naturalnie spodziewałam się, że w co najmniej dwóch kategoriach zostanie laureatem, jednak - wierzcie lub nie – wynik końcowy mnie zaskoczył. Nie mam grama wątpliwości co do tego, że Lonstarowi te wszystkie wygrane się należą – ostatnie trzy lata jego aktywności i dokonań mówią same za siebie. Ale to nie znaczy, że musiał je wygrać, bo plebiscyt z reguły daje jakąś wypadkową: zarówno osiągnięć artystów, jak i zaangażowania fanów i działań promocyjnych. A na te „zero-jedynkowe” wyniki plebiscytu na pewno miała wpływ właśnie promocja na zewnątrz lub jej brak: zarówno w trakcie głosowania, jak i ta na wiele tygodni wcześniej. I w pewnym sensie rozumiem rozczarowanie Woźnicy, ale wniosek jaki mnie się nasuwa w merytorycznym aspekcie, jest taki: to nie jest kwestia tego, że fani danego artysty głosują wyłącznie na niego. Tak robią fani na całym świecie, bo słowo FAN właśnie takie działania determinuje, a wszelkie kampanie na rzecz artysty dokładnie taki efekt mają w założeniu. W wypadku „Dyliżansów” zadziałało to tak, że po prostu w countrowym plebiscycie publiczność zagłosowała na… country, co zresztą było widoczne już w drugim etapie plebiscytu. I tu wejdę na śliski grunt. „I’m too country, and proud of it …„ – tak: jestem country, tak: jestem z tego dumna, tak: szanuję środowisko country-fanów, a ono nam się odwzajemnia. Tak: promuję artystę country, tak: żądam takiego samego traktowania tego artysty od otoczenia i organizatorów imprez, jakie zapewniają artystom każdego innego muzycznego gatunku z tzw. „niszy”. Country w Polsce zostało sprowadzone do poziomu czarnej dziury w tej niszy – trzydzieści lat antypromotorskiej pracy nie poszło na marne i ciągle zdarzają się organizatorzy, którzy uważają zespół country za coś gorszego, za bandę podtatusiałych muzykantów, którzy się bawią w kowbojów, a jaki jest stosunek niektórych środowisk do słowa „country” i wiedza, a raczej jej całkowity brak, na temat tej muzyki i kultury - wszyscy wiemy. Tak się przyzwyczaili, taka formuła się wypracowała przez lata, ale nie byłoby tego, gdyby od początku środowisko country na to nie pozwoliło, tak jak na sprowadzenie do parteru nie pozwolił sobie jazz, blues czy choćby folk. Rozumiem cię drogi Woźnico, ja też świata nie zmienię, ale chciałabym trochę zmienić ten podeptany wizerunek country. I staram się to robić, a plebiscytowe wyniki pokazują, że to działa. Że można zbudować społeczność fanów i przyjaciół, która z przyjemnością okaże swoje serce artyście. Że ten styl ma swoją publiczność, która chce country, a nie „produktu countrypodobnego”. Że można wyjść do ludzi i powiedzieć: „nowa płyta country”, albo:„artysta country jest nominowany w poważnym plebiscycie” i nagle okazuje się, że słowo „country” w niczym nie przeszkadza, a przy okazji ileś osób, które w życiu nie czytały „Dyliżansu”, dowiedziało się o istnieniu samego pisma i portalu. Że jeśli ktoś przez jakiś czas widzi, że ty traktujesz to poważnie i osiągasz w tej dziedzinie sukcesy, to znaczy, że to jest tego poważania warte, a następnie sam zaczyna to szanować. Pokazują też, niestety, że szacunek do swoich dokonań, poczucie wartości muzyki country i świadomość potencjału jej fanów, ma niewielu. I tak myślę, że jeżeli nadal niektórzy artyści będą się wstydzić tego, że grają country, że o ich znajomości stylistyki i countrowej klasyki nie wspomnę, jeżeli oni sami nie potraktują poważnie swojej własnej promocji, jeżeli jawnie i publicznie będą się odcinać od countrowej kultury i swoich własnych, countrowych fanów („bo to nie jest dobra reklama”), jeżeli jedyny Polski plebiscyt w tej muzyce będzie przez nich kwitowany machnięciem ręką, mimo, że jest doskonałym narzędziem autopromocji ich samych i country w ogóle – tak w trakcie jak i po jego wygraniu – to pozostaniemy dziurą, nadal będziemy traktowani jak banda niedorosłych „kombojów”, a woźnicowe widmo powolnego umierania zacznie przybierać całkiem realne kształty. Bo żaden „młody zdolny” nie zainteresuje się tą muzyką i jej nie pokocha, jeżeli jej najpierw nie pozna. A kto ma tę młodzież przekonać o tym, że country warto poznać, jeśli nie my wszyscy swoim podejściem? Bądźcie country i bądźcie z tego dumni. Patrzcie ludziom prosto w oczy mówiąc „country”, bo nie macie powodu do kompleksów. Wykrzyczcie światu jak wartościowa i piękna jest ta muzyka i subkultura, bo świat poznać ją powinien. Nie chowajcie się za stereotypem: „ludzie i tak nie chcą country”, bo to nieprawda. Tylko najpierw…sami w to uwierzcie. I tego na ten nowy plebiscytowy rok wszystkim nam życzę. Magdalena „Wilczyca”
Zakaz kopiowania, rozpowszechniania części lub całości bez zgody redakcji COUNTRY.WORTALE.NET. Dodaj komentarz | polemiki |